W kwestii świnki, w ciągu ostatnich dwóch dni, miało miejsce wiele niezwykle istotnych świnkowo wydarzeń.
W sobotę, po zjedzeniu i dokupieniu kolejnych bananów okazało się, że jednak jest coś co z bananami może konkurować – placek ze śliwkami. I całe szczęście, bo rozważaliśmy już nazwanie świnki Banana. Nieduża rzecz a cieszy – nie tylko banany.
Wycieczka do lasu.
Po przygotowaniu jedzenia na wynos składającego się z gotowanej marchewki, płatków owsianych, brzoskwini i bananów zmiksowanych razem, kiści bananów, twarożka waniliowego, spakowaliśmy kosz piknikowy, kosz ze świnką ubraną w szeleczki i ruszyliśmy do lasu. Świnka przyzwyczajona już do samochodu, podróż zniosła znakomicie, zagrzebana w koszyku i/lub w moich ramionach. Dla wszystkich, którzy uważają, że świnki stresują się jak są brane na ręce – ważna informacja. Świnki nie stresują się jak samodzielnie wyłażą z trzymanego na kolanach koszyka, pakują nam się na ręce i wtulają guzik pod szyję w nadzieji, że popłynie tam mleko. Nie stresują się do tego stopnia, że już w ogóle nie chcą siedzieć w koszyku, tylko od razu przełażą na „opka”.
Obsługa świnki (poza bananami) jest prosta jak konstrukcja cepa. Karmisz, wynosisz na dwór – siku, kupa, usypiasz, budzisz, wynosisz na dwór – siku, kupa. A jak nie możesz wynieść to prosiątki idzie zawsze w to samo miejsce, w którym układamy ręcznik jednorazowy i tak załatwia wszystko co trzeba.
W lesie wysiedliśmy na spacer (siku, kupa) i okazało się, że wbrew zapewnieniom Ani i Rafała jest to jednak ryjąca świnka, która w dodatku jeszcze niewiele kuma z tego rycia, więc ryje i pożera ziemię. Zupełnie odmówiła natomiast zjedzenia mojej miszkulancji płatkowo-marchewkowo-brzoskwiniowo-bananowej, jak i serka waniliowego.
Zbieranie grzybów odbyłam ze świnką za pazuchą. Bardzo jej się tam podobało i miałam kłopot, żeby ją eksmitować.
Po powrocie, wskutek ciągłych świnkowych prób wyssania ze mnie mleka, zrobiliśmy drugie podejście do karmienia buteleczką – tym razem buteleczką dla kotów. Sukces był oszałamiający. Mleko wypite, smoczek obgryziony i połknięty – przebywa obecnie gdzieś w odmętach świnki.
Dzisiaj świnka została przedstawiona psom. Było trochę ciekawości, niewielkie zamieszanie, oblizywanie się smakowite i wielkie szczęście w momencie, w którym świnka rozpoznała w Maleństwie swoją „być może (włochatą) mamę” i niezastanowiając się długo, szturmem zdobyło znakomitą pozycję do spania, ku przerażeniu Maleństwa, kompletnie na taki atak nieprzygotowanego.
Po południu znowu zbierałam ze świnką grzyby na terenie stajennym i przedstawiliśmy świnkę Beniowi.
Świnka ma chorą skórę. Drapie się nieprzytomnie, przy każdej okazji szorując różnymi częściami ciała o rozmaite sprzęty. Od samego patrzenia nas wszystkich zaczęło wszystko swędzić. Wstępnie założyliśmy, że to może być świeżb. W celu leczenia, trzeba umyć zwierzątko, osuszyć i nasmarować odpowiednim płynem. Ponieważ była to już druga kąpiel w życiu świnki, a poziom naszego wzajemnego zaufania osiągnął szczyty, więc kąpiel przebiegła zupełnie spokojnie. Świnka z niejaką przyjemnością pozwoliła się szorować szarym mydłem, opłukać i wytrzeć ręcznikiem. I w taki sposób mokre zwierzątko zamieniło się w puszysty cud, nadający się wyłącznie do bezustannego przytulania. Wysmarowana lekiem, natarta oliwką świnka poszła spać do zmienionej, czystej pościeli.
No i wielki sukces – marchewka gotowana rozgnieciona z plackiem ze śliwkami została zaakceptowana pokarmowo i pożarta. Zwycięstwo!