W kwestii świnki … ciąg dalszy przygód świnki ChrumChrum (Chrumci) i naszych.
Dodam, że sugestia imienia Chrum (cia) bierze się z faktu, że świnka cały czas chodząc pochrumkuje lokalizacyjnie, żeby dać znać jednostce kontrolnej gdzie się znajduje. My, z pozycji jednostki kontrolnej, stosujemy lokalizacyjne odchrumkiwanie i wówczas świnka wie, w jaką stronę ma się udać po poczucie względnego bezpieczeństwa lub smyranie.
A teraz do opowieści:
Dwa ostatnie dni świnka spędziła aktywnie towarzysząc mi w pracy przez cały dzień od 7:30 do 19:00. Była dzielna ale do domu wróciła trochę skołowana i zamęczona.
Zmiana miejsca koszyczka i sikania stanowiła dla świnki nie lada wyzwanie, z którym radziła sobie jak umiała – czyli najczęściej nie radziła. Nie mogła w krótkim czasie ogarnąć nowej przestrzeni – dużego pokoju z wykładziną, korytarza z łazienką i sikalnią na końcu. A nie ukrywam, że mi, nie lada kłopot sprawiała praca okraszona śledzeniem poczynań świnki i sprawdzaniem czy już, czy nie już przyjmuje pozycję myszoskoczka – czyli sikalną. Byłam szybsza niż wiatr i udało mi się dwukrotnie porwać świnkę do łazienki wbrew jej głośnym protestom, głównie przeciwko nagłości takiego porwania.
Onosimy jednak pewne sukcesu pokarmowo-spożywcze. Udało nam się do banana dodać gotowaną marchewkę, następnie do gotowanej marchewki gotowaną dynię, następnie do gotowanej marchewki surową dynię, następnie do powyższych buraczka. PEŁEN SUKCES!
Teraz nadzedł czas na surową dynię z surową marchewką i zboża. Nie ma co, rozwijamy się jak burza, gwałtownie i dosyć nieprzewidywalnie.
Po pierwszej pracy pojechałyśmy do drugiej pracy prowadzić zajęcia z ceramiki. Znowu była inna podłoga, nowe miejsce dla koszyczka, nowe miejsce a właściwie brak miejsca do sikania i tłum ludzi głaszczących i dotykających, krótko mówiąc dosyć intensywne doświadczenia z gatunku tych „trudno zaliczalnych” do przyjemnych.
Powrót do domu był upragnionym zakończeniem dnia. Świnka w samochodzie jest bardzo grzeczna, siedzi w koszyczku i nie rozrabia. Od razu poznała swoją łazienkę i miejsce do sikania. Ewidentnie długi dzień skomplikował prosty świat świnki, bo zadała sobie bardzo dużo trudu, żeby wspiąć się na duży ciężki amonit, który zabezpieczał miseczki przed przesuwaniem i nasikać centralnie do miseczki z wodą. Zdarzenie to wprawiło nas w takie osłupienie, że nie zdążyliśmy go zilustrować zdjęciem, gdyż do końca nie wiedzieliśmy jaki jest cel zdobywania kopaliny. Żeby jej już bardziej nie stresować, zrezygnowałyśmy z kąpieli i było tylko długie przytulanie i wieczorna dwugodzinna drzemka na moich kolanach/biuście. Obie byłyśmy stęsknione. Przy okazji mojej kolacji okazało się, że bułka czosnkowa z mojego talerza smakuje OK również śwince. Niestety rano wyszło na jaw, że wszystko tak się przez tą wyprawę pomieszało, że miejsc do sikania jest obecnie kilka. Pracujemy nad poprawą tego stanu.
Kolejne zwycięstwo – po zmasowanym traktowaniu środkami farmaceutycznymi świnka już prawie się nie drapie. Cóż, za to ja się drapię wszędzie i zastanawiam, czy to siła umysłu i potęga sugestii, czy koincydencja np. innego proszku do prania. Raczej nie może to być np. świerzb, bo okres jego inkubacji na skórze to ok. 2-3 tygodni a świnka jest z nami dopiero 4 dni. Kupiłam nowy proszek do prania i stosuję zmasowaną kurację środkami farmaceutycznymi – może to uczulenie na środki?
Wczoraj świnka została pod opieką mojego męża i nie pojechała do pracy. Mój mąż, ostrożny w okazywaniu entuzjastycznych emocji, powoli zaczyna się otwierać na bezsprzeczne wdzięki małego różowego zwierzątka i zaczyna dostrzegać jego urodę, elegancję i inteligencję i w ogóle wszystko (my kobiety jesteśmy szybsze w tych sprawach).
Ustaliliśmy godziny karmienia 11:00, 14:00, 18:00, 22:00. O godzinie 9:30 otrzymałam telefon pod tytułem „ona chce mnie zjeść” i długą relację na temat co śwince smakowało i jak to zajadała, oraz opowieść o tym, że to jednak całkowicie moja świnia, bo nie dała się złapać a założenie szeleczek było prawie jak zmagania Tytanów, w którym to pojedynku mój mąż, z niejakim trudem ale jednak wygrał.
Wyjaśniłam, że nie zakładam szeleczek śwince z powodu sikania na dworze, gdyż jak zaczyna ryć i pożerać ziemię to świata nie widzi i można ją w dowolnym momencie pochwycić. Jak się okazało to było tylko moje doświadczenie, Marek miał inne.
Nastąpiła zmiana w technologii żywienia świnki. Mianowicie talerzyk stoi obecnie nie na podłodze ale w kartoniku, na tyle dużym, żeby zmieściła się tam i świnka. Talerzyk mniej się przesuwa i wszyscy są zadowoleni. Śwince decyzja o tym czy wejść w całości do kartonika czy pozostać w połowie na zewnątrz zajęła tylko „kilka centymerów”, kiedy to talerzyk pchany noskiem odjechał poza zasięg skrupulatnego ryjka. Świnka jedząc świni, ale dokładnie i systematycznie i zwsze stara się wyjeść wszystkie kawałki do czysta. Kapusta nie cieszyła się szczególnym wzięciem aż do rana, kiedy to poranny głód zdecydował o tym, że jest jadalna i może nawet smaczna.
Po południu świnka odwiedziła ze mną stajnię, gdzie miało miejsce ponowne spotkanie z psem Beniem i „bliskie spotkanie III stopnia” z owieczką Meeee. Obie strony były zainteresowane, ale ostrożne i po wstępnym wąchaniu, zaczęły udawać, że się nie widzą. Tak jest bezpieczniej. Jak czegoś nie widzisz, to nie musisz na to reagować i wszystko jest w porządku. Mam cichą nadzieję, że świnka i owieczka (która od „swoich” kóz dostaje regularne bęcki) polubią się i zrobią stado. Zobaczymy, czy różnice gatunkowe i indywidualizm świnki nie będą przeszkodą w realizacji tego planu.
Wieczorem była kolejna kąpiel, połączona z intensywnym masażem szarym mydłem, wycieranie i smarowanie maścią. Świnka zdaje się już lubić te zabiegi. A potem był upragniony sen na kolanach/w objęciach. Tym razem mój mąż nie wytrzymał i zażądał udziału w hostowaniu świnki.
Podsumowując jednym zdaniem – generalnie świnka jest lepsza niż najlepszy program telewizyjny, bo jest interesująca, różowa (w łatki) i na dodatek można ją przytulić .